Trzecie spotkanie z Janem Modzelewskim
Wrzesień 1938 roku. W przygranicznym Grajewie, mimo niepokojącej sytuacji na arenie międzynarodowej i stale pogarszających się warunków egzystencji mieszkańców wyznania mojżeszowego, toczy się życie. Trwa odbudowa remizy strażackiej, rośnie nowy gmach gimnazjum, powstaje jeden z sześciu w województwie nowych silosów, władze miasta i powiatu korzystają z różnych form bieżącej współpracy, a w pułku tworzone są nowe pododdziały dla podniesienia wartości bojowej wojska. Do Grajewa na urodziny dawnej sąsiadki przyjeżdża ciotka Jana Modzelewskiego z pięcioletnim Dawidkiem, synem jego siostry Stanisławy. Dochodzi do tragicznego wydarzenia…
Nadkomisarz Modzelewski zmuszony jest wraz z siostrą przyjechać tu, by podjąć energiczne działania śledcze i zapobiec rodzinnej katastrofie. Tymczasem niespodziewanie z mglistego niebytu wracają krwawe demony przeszłości. Sytuacja wydaje się beznadziejna…
FRAGMENT KSIĄŻKI:
– Słuchaj – pan Dionizy bez trudu chwycił wątek, – to było zupełnie niezwykłe. Nie czekał na moje wyjaśnienia, kolegom dał znak ręką, żeby zostali przy stoliku i podszedł do tamtych. Całkiem spokojnie poprosił ich, żeby opuścili lokal, skoro nie umieją się zachować.
– Pewnie jego posłuchali. To przecież kawał chłopa.
– Coś ty? Ten, co jeszcze stał, obrócił się twarzą do komisarza, zamachnął się i próbował go uderzyć.
– Próbował?
– No, próbował. Cios bezsensownie przeciął puste powietrze. A pan komisarz złapał go za kark i błyskawicznie wbił mu nos w stolik. Jak on to zrobił, tego do dziś nie wiem. Facet zalał się krwią i stracił przytomność. Jego kumpel z wrzaskiem zerwał się z miejsca, a po sekundzie jęczał z wykręconą do tyłu ręką. Trzeci stracił ochotę na jakąkolwiek konfrontację, rozłożył ręce na znak kapitulacji i szybko zniknął za drzwiami. Mówię ci, Mieciu, ludzi zamurowało. A pan komisarz, jak gdyby nigdy nic, pchnął tego przytomnego do wyjścia, a leżącego pod stolikiem chwycił za kołnierz i pasek, podniósł jak piórko i wyniósł na ulicę.